niedziela, 1 listopada 2015

O kurde, mamy dziecko

Jest Agata. Jutro mija 6 tygodni. Ostatni moment, żeby w miarę na świeżo napisać, jak to jest z tą cesarką, karmieniem i czasem połogu.



1. Poród

Czy nie poród? Cesarka. Co to właściwie jest? To wyciągnięcie dziecka przez powłoki brzuszne. Opcje są takie - bez żadnego wcześniejszego przygotowania (i matki i dziecka) albo wtedy, kiedy poród siłami natury (lub siłami dożylnej oksytocyny) jest nieskuteczny. Słyszałam, że bywa też taka możliwość, że kobieta zgłasza się na cesarkę wtedy, kiedy odczuwa już skurcze porodowe (sytuacja wymarzona). W moim przypadku była to cesarka "na żywca" - stety, niestety po prostu - termin i tniemy. 

Przez pierwszą połowę ciąży nie zastanawiałam sie nad porodem. W sumie może trochę. W sumie to sama nie wiedziałam, ale gdybym miała wtedy odpowiedzieć na pytanie JAK to chyba powiedziałabym, że chce rodzić naturalnie ale ze znieczuleniem a najlepiej to w 10 minut i już. Bo po co wymyślać skoro jakoś tam się dzieci rodzą bez operacji jaką jest cięcie. Ehe. Okazało się jednak, że w moim przypadku zdaniem lekarza któremu ufałam (w miarę, jak na moje nikłe zaufanie do lekarzy) PRAWDOPODOBNIE lepiej będzie (podkreślam, lepiej będzie nie oznacza że nie mogłam bezwzględnie rodzić naturalnie) zrobić cesarskie cięcie. Powiedział mi o tym w okolicy 6 miesiąca. I co? I nie wiem czemu, ale poczułam ogromną ulgę. 

Przygotowania do cięcia trwały około czterdziestu minut (wywiad, cewnikowanie, kroplówka, ktg) około 11 byłam na sali operacyjnej, tam cała akcja ze znieczuleniem, cięciem, wydobyciem dziecka, czyszczeniem i zszywaniem trwała około pięćdziesięciu minut. Mała przyszła na świat o 11:35. Nic nie czułam oprócz szarpania przy wydobywaniu dziecka. I olbrzymich, niepowtarzalnych emocji. Później podziwiałam dziecko nakręcona hormonami (dawanymi także dożylnie) i czułam się jak to po zabiegu. Słabo ale nie tragicznie. I dali mi ją. Taką piękną. Zdrową. Przerosła moje oczekiwania.

2. Połóg 

Ona taka mała, a ja taka nieporadna. Bałam się jak nigdy dotąd wszystkiego, a każdy jej płacz powodował moją dezorientacje i panikę. Bo coś robię nie tak. Bo jej się krzywda dzieje. Bo nie wiem co zrobić.

A później byliśmy w domu. Ja obolała, zgarbiona, nadal nieporadna i przestraszona. Ona wciąż taka mała i taka piękna.

Kiedy po pięciu dniach od powrotu do domu wyszłam pierwszy raz na zewnątrz od przytłumionego wrześniem słońca rozbolały mnie oczy. Zdałam sobie sprawę, że to już jesień, a ja nie zauważyłam końca upałów. Bolał mnie brzuch przy każdym kroku, ale przede wszystkim trzęsłam się cała mimo tego, że wcale nie było mi zimno. Wyszłam tylko z psem, a miałam wrażenie, że popełniam najgorsze przestępstwo zostawiając śpiące w najlepsze dziecko z jego (lepiej radzącym sobie niż ja) tatą na 10 minut. 

Pierwszy tydzień nie odbieraliśmy telefonów. Siedzieliśmy tak we trójkę nie wiedząc co się dzieje. I ta sinusoida - jest wspaniale - boję się. Up and down. Non stop. 

Tak jak wspomniałam, Agata urodziła się przez planowane cesarskie cięcie, bez żadnych skurczy, bóli i innych symptomów porodu. To nie dobrze. Lepiej, jak coś się zaczyna dziać (ale nie uważam że lepiej, jak tną po 24 godzinach nieskutecznej akcji porodowej, dwa porody w jednym to nie jest żadna opcja!) i wtedy tniemy - i dziecko i matka w gotowości. U nas tak nie było. Zapłaciłyśmy obie moim zdaniem słono. Zapłaciłyśmy za to tak, że długo nie mogłam rozkręcić laktacji. Oprócz okropnego baby bluesa i nieporadności mała wisiała na piersi całymi dniami i nocami, a w międzyczasie i tak dokarmialiśmy ją sztucznym mlekiem. Kiedy spała, ja masowałam cycki i odciągałam krople (dosłownie krople) mleka po to, aby to wreszcie ruszyło, a Łukasz wyparzał butelki. Zależało mi na tym karmieniu piersią strasznie, bo jest jedna niepodważalna prawda, o której przeczytacie nawet na puszce sztucznego mleka - karmienie piersią jest NAJLEPSZE dla dziecka. A jeśli coś jest najlepsze dla dziecka to ja musiałam mu to dać. Otrzymałam olbrzymie wsparcie i zrozumiałam, że nie ma czegoś takiego jak brak mleka, jednak w przypadku takich planowanych cesarek bez akcji porodowej może być ciężko, ale się da. I się dało. Mogłam powiedzieć trudno, zostaje na proszku, przecież i tak jakoś się dziecko odchowa, ale nie. Jestem zajebiście dumna, że mi się udało. Dniami i nocami walczyłam o te bezcenne mililitry, ciężko psychicznie, a w dodatku to wszystko najzwyczajniej tak cholernie, fizycznie bolało. Oczywiście musiałam też dbać o ranę, coś czasami zjeść i chociaż raz na jakiś czas się umyć.

Nie wiem jak radzą sobie kobiety samotne. No way. Noooooooo way. I niech nikt mi nie mówi, że zamiast męża/partnera mają do pomocy mamę albo ciocię. Mama albo ciocia to naprawdę nie to samo co osoba tak samo zaangażowana jak ty. Także wielki szacun dla nich. 

Pierwsze chwile są bardzo trudne. Właściwie to pierwsze tygodnie. W moim przypadku 2-3 pierwsze tygodnie, po których stopniowo zaczęłam odróżniać pory dnia i dni tygodnia, stopniowo zaczęłam odbierać telefony. 

3. Rodzice noworodka

Odbierać telefony i spotykać się z ludźmi. Po dwóch tygodniach Łukasz wrócił do pracy, więc zostałam z małą sama i poprosiłam, aby tego dnia nikt do mnie nie przychodził - żadne matki i siostry. Poradziłam sobie i wiedziałam, że będzie już tylko lepiej. Z perspektywy kilku tygodni myślę sobie, że przecież ona tylko jadła i spała, jak to noworodek. Bo prawda jest taka, że maluchy w pierwszym miesiącu życia prawie nic nie kumają - chcą cyca, zmienionej pieluchy (15 na dobę, nigdy się nie spodziewałam!) i spać. I to spać bez usypiania (tęsknimy za tym ;)). Dobrze to zostało wymyślone, bo zdezorientowani rodzice w pierwszych chwilach serio nie potrzebują dodatkowych kolek, humorków i innych atrakcji. Rodzice wszystkiego uczą się stopniowo, ale i tak w niezłym tempie. Chociaż wiecie, w pierwszym tygodniu zakładaliśmy pieluchy tył na przód, przegrzaliśmy, odparzyliśmy tyłek i nakarmiliśmy źle przygotowanym mlekiem. Mimo dużej (jak sądzę) wiedzy teoretycznej. 

__________________________________________________________________________________

Przetrwaliśmy to wszystko. Każdy to przetrwa. Jedni będą mieli łatwiej, inni trudniej, ale każdy to przetrwa. 

Jutro Agatka kończy 6 tygodni. Jest piękna. Serio. Jest najpiękniejszym niemowlakiem jakiego widziałam. Ma za sobą pierwsze problemy brzuszkowe, pierwsze humory, pierwsze gaworzenia, pierwsze uśmiechy, pierwszy skok rozwojowy i pierwsze prawdziwe łzy (dzieci ok 4-7 tygodni nie mają łez!). Nie zdarzyła się jeszcze (odpukać) żadna choroba ani nieprzespana noc. Za to wyrosła z pierwszego rozmiaru ubranek. 

Jutro koniec okresu połogu, chociaż mam wrażenie, że cały ten połóg skończył się z miesiąc temu. Przed porodem myślałam jak to jest z tym spaniem, kiedy trzeba wstawać do dziecka. Szczerze mówiąc (znowu odpukać) jest naprawdę nieźle. Dwie, trzy przerwy dwudziestominutowe na przewijanie i karmienie prawie śpiącego dziecka nie odbijają się wcale na złym samopoczuciu w dzień. Czuję się o wiele bardziej wyspana niż w ciąży. Baa. Niż przed ciążą kiedy chodziłam do pracy też. Czy żałuję cesarki? Absolutnie nie. Nie widzę sensu ryzykować (wyciąganie, niedotlenienie, odkształcenie główki itd.) dla spełnienia własnych "prawdziwomatkowych" ambicji. Tak wiem, cesarka to operacja, ale w wielu porodach naturalnych obecnie mniej natury niż w laysach paprykowych. Poza tym po co cierpieć skoro można mniej cierpieć. Jednak gdybym miała coś zmienić, to wolałabym móc mieć cięcie wtedy, kiedy poczuje porodowe skurcze. Uważam, że to najlepsza opcja wyjścia dziecka na świat. Obie byłybyśmy bardziej gotowe. Aha i byłabym o tyle mądrzejsza, że nie rzuciłabym się na dokarmianie dziecka już od pierwszej doby. 

Teraz jest już normalnie. Normalnie, tylko z dodatkowym bonusem, który nadal wyciska łzy jak cebula. Łzy szczęścia z każdą nową umiejętnością, którą nabywa. I z każdymi kolejnymi śpiochami, które muszę spakować do kartonu dla następnych pokoleń :) .