poniedziałek, 5 maja 2014

"Nie znam się za bardzo na niczym" - Irvine Welsh

Szukając inspiracji do zakupu 'jakiejś fajnej książki' często grzebię w filmwebie sprawdzając, które z filmów to ekranizacje powieści (wbrew zasadzie książka - film, z którą się nie do końca zgadzam). Tak też było w przypadku pierwszej przeczytanej przeze mnie książki Irvina Welsha - nieśmiertelnego Trainspottingu. 


W ten oto sposób odkryłam autora, który moim zdaniem ma w sobie to coś. Autora, którego chciałabym wam polecić:)). Irvine Welsh w sposób niebanalny i surowy opisuje współczesny Edynburg opierając się na jego morcznej, a tym samym ludzkiej stronie. Wszystkie (przeczytane dotychczas) książki łączy wyjątkowy styl pisarza, a także (mamoniekrzycz) wszechobecny seks, alkohol, trudne międzyludzkie relacje oraz narkotyki. Acha - co ważne - zero moralizatorstwa! Do rzeczy. 


Trainspotting. 1993 

W tym przypadku nie będę pisała o treści, bo każdy (?) oglądał film. A więc co do formy. Recenzje i opisy krzyczą, że książka, jak mało która zasłużyła na miano powieści kultowej. Sama okładka - 'The best book ever written by man or woman... deserves to sell more copies than the Bible' krzyczy, że książka zasługuje na miano powieści kultowej. Czy książka Trainspotting Irvina Welsha, moim zdaniem, zasługuje na miano powieści kultowej? Tak. Ale tylko i wyłącznie dlatego, że powstał na jej podstawie genialny film! Co do książki... Trainspotting jest napisany wyjątkowo trudnym językiem - szkockim dialektem. Polskie tłumaczenie miało na celu, jak sądzę, oddanie tego, co autor miał na myśli. W rzeczywistości jest to dość pokraczny, nieczytelny i nie do końca zrozumiały bełkot i natłok błędów językowych. Przykład? Przecierałam oczy ze zdumienia, kiedy jednym z głównych bohaterów książki okazał się być (sic!) Czynsz. Nie Renton (jak w oryginale) ale Czynsz. No dobrze, tak więc mamy Czynsza i jego zaćpaną ferajnę (Chorego, Kartofla - nie że się czepiam). Mamy dużo wulgaryzmów, dużo agresji, mało pozytywnych emocji - hm, mało (jak dla mnie) jakichkolwiek emocji. Szczerze, gdybym nie oglądała wcześniej filmu, po kilkunastu stronach zgubiłabym wątek i przestałabym odróżniać bohaterów. Welsh, umyślnie bądź nie, strasznie ich do siebie upodobnił (albo Danny Boyle popracował nad ich osobowościami dodając im wyrazu). Przewracając strony miałam nadzieję na obrazy, które tkwiły mi w głowie z filmu. Owszem, część z nich w książce się znalazła, część została pominięta, część pogięta, a część wypaczona. Ale ale - chwileczkę. Sprawa ma się nieco inaczej. To film pominął, pogiął lub wypaczył książkę, skoro to film powstał na jej podstawie. No tak. Pominął, pogiął i wypaczył - zrobił to w sposób niesamowity, biorąc z niej to, co najlepsze. Żeby nie było tak przykro dodam, że książka miała swoje momenty, miała momenty, do których wracałam kilka razy - ale to w filmie ukazane zostały one o niebo lepiej. Gdybym najpierw przeczytała książkę, pewnie nie sięgnęłabym po film. Film, który odrzucając pogmatwaną i niedopracowaną formę książki, zaczerpnął z niej doskonałą treść. 

Jednakże mimo tej goryczy, którą pozwoliłam sobie wylać powyżej, wszystkim którzy kochają trainspotting_film polecam książkę, żeby nie było! Polecam, bo naprawdę warto porównać, pogłębić (?) i skonfrontować pogmatwany świat bohaterów. Poza tym fajnie jest z odrobiną niepewności sięgnąć po kolejną książkę Irvina Welsha, jakże inną a tym samym podobną.

Edit. Jeżeli czujecie się silni w szkockim slangu i wystarczająco cierpliwi polecam książkę w oryginale.
_________________________________________________________________________________

Ecstasy: Three Tales of Chemical Romance. 1996

Opowiadania - przeczytałam w opisie. Pomyślałam, że to źle, bo bardzo często czuję niedosyt i ciężko jest mi skupić się na kolejnym, kiedy w głowie nadal wałkuje poprzednie. Tak też było w tym przypadku. Każde kolejne opowiadanie było lepsze, mocniejsze, ciekawsze i nie dające o sobie zapomnieć. Ecstasy. Welsh. Opowiadania. Sprawa ma się na pozór banalnie - autor przedstawia trzy zupełnie różne historie, zupełnie różnych bohaterów, których nie łączy nic. No może poza ecstasy, które w tej powieści (podobnie jak heroina w Trainspottingu) zostało wybrane na spoiwo wielu ekstremalnych wydarzeń. Sama książka opowiada przede wszystkim o niezwykle silnych uczuciach. To chyba dzięki temu uważam, że Ecstasy jest zupełnym przeciwieństwem Trainspottingu. Język, mimo że równie wulgarny, nie jest aż tak powyginany - może to wina tłumaczenia, a może po prostu odejście od tamtejszej formy. Czytając recenzje Ecstasy często trafiałam na opis 'opowiadania nie dla wrażliwych' - z którym po dwukrotnej lekturze całkowicie się nie zgadzam. Ecstasy to książka, która poruszy przede wszystkim osoby wrażliwe! Tym razem nie mogę powołać się na film, bo do niego jeszcze nie dotarłam (soon), ale spróbuję was zachęcić przedstawiając fabułę :). 

Romans rave'owy z czasów regencji. Bohaterką pierwszego, najsłabszego moim zdaniem opowiadania, jest pisarka romansów, która utrzymuje siebie - i męża chytruska z tego, co napisze. Mąż chytrusek przepuszcza majątek na hazard, seks i narkotyki. Żona oczywiście się dowiaduje i oczywiście planuje zemstę. Niby banalne, co? A właśnie, że nie! Język Welsha, masa dodatkowych elementów wzmacniających obraz otaczającego świata (stroboskopy, lesbijskie przygody nekrofilia? proszę bardzo) sprawia, że z pozoru banalna historia nabiera wyrazu. 

Romans farmaceutyczny. Drugie opowiadanie oparte jest na pewnego rodzaju dychotomii. Z jednej strony mamy chłopaka z osiedla, który siedzi z tajgerem na ławce i zabardzomocno kibicuje pewnej piłkarskiej drużynie, z drugiej piękną, mądrą i przebiegłą dziewczynę, która straciła ręce w wyniku machlojek farmaceutycznych. Machlojek, które odbiły się na jej zdrowiu. On się zakochuje, ona zrobi wszystko, żeby dopaść tych, przez których stała się osobą niepełnosprawną. Groteska, czarny humor, miłość, śmierć, narkotyki. A wszystko to po to, aby móc podać danie główne, czyli

Romans house'owy na kwasie. Trzecie, ostatnie opowiadanie z cyklu chemicznych romansów, które najbardziej mnie poruszyło i najbardziej trafiło w mój gust. Teoretycznie jest ono odmienne, ponieważ nie ma w nim tak olbrzymiego bólu, cierpienia i emocjonalnego popaprania, jak we wcześniejszych opowiadaniach. W praktyce, kiedy wczytamy się głębiej, możemy zauważyć, że wbrew pozorom znajduje się w nim wszystko to co wcześniej - a nawet więcej. Romans house'owy na kwasie. On i ona. Ryzyko. Zabawa. Narkotyki. Narkotyki. Narkotyki. Nikt do końca nie wie czy miłość. Najlepsze opowiadanie, jakie przeczytałam w swoim życiu. 

Warto dodać, że romanse tylko z nazwy są romansami. Proszę się nie zrażać słowem "romans". W opowiadaniach nie ma żigolaków i nie występuje sprzątaczka Esmeralda czy tam Samanta. WRÓĆ. Samanta wsytępuje, ale nie ma rąk i zadaje się z kibolem. Tym od tajgera. :))

________________________________________________________________________________

The bedroom secrets of master chefs. 2006

Kupując kolejną książkę Welsha poczułam ciarki na plecach z nadzieją, że oto nabyłam coś, co być może będzie przypominało chemiczne romanse. Sekrety sypialni mistrzów kuchni, jak się okazało, są zupełnie inne niż dwie poprzednie książki. Od pierwszych stron zastanawiałam się jak to się dzieje, że Welsh tłumaczony jest przez bardzo słabych, moim zdaniem, tłumaczy. Mnóstwo kiepsko sklejonych zdań, błędów stylistycznych, interpunkcyjnych i ortograficznych. Język zbyt dosłowny, psujący obraz niejednej książkowej akcji. Tłumaczenie gorsze niż w Trainspottingu - a myślałam, że gorzej się nie da. Co do samej książki, akcja - podobnie jak w pozostałych pozycjach, toczy się na Wyspach, dokładniej w Edynburgu. Urzędnik miejski - Danny Skinner pracuje jako 'kontroler restauracji', zażywa (a jakby inaczej) narkotyki, pije (a jakby inaczej) alkohol i nie stroni od mocnych wrażeń. Na swojej drodze spotyka różne osoby, przede wszystkim związane z 'kulinarnym biznesem', w którym, jak sugeruje autor, korupcja i mafijne machlojki są podstawą funkcjonowania. W tym wszystkim pojawia się inna znacząca postać - współpracownik Brian Kibby, który to irytuje Skinnera swoją dokładnością, ociężałością i spolegliwością. Skinner i Kibby to dwie całkowicie odmienne osobowości, które przez całą książkę w sposób bardzo ciekawy niszczą siebie nawzajem. Irvine Welsh w Sekretach sypialni mistrzów kuchni postanowił pofantazjować, dodając do szaro-piłkarsko-brutalnego szkockiego krajobrazu sporą dawkę niespotykanej wcześniej magii zmieszanej z wódką, zespołem The Clash, byle jakim seksem i kokainą.

_________________________________________________________________________________




You'll have had your hole. 1998


Książkę zamówiłam w ciemno, nie czytając opisu, nie brnąc w treść ani formę. Kiedy otworzyłam cieniutką paczuszkę z czymś w bardzo ładnej okładce pomyślałam, że to jakaś broszurka - no nie wierzę, 71 stron a w dodatku... sztuka. Sztuka - nie powieść. Zniechęcona odłożyłam książkę na półkę, ale jej niesamowicie śliczna okładka (tak, wiem ;))) sprawiła, że ciągle raziła mnie w oczy. Usiadłam, w ciągu kilkunastu minut przeczytałam. Na jednym wdechu. Irvine Welsh w DOSKONAŁEJ formie! Sztuka opowiada o tym co się dzieje, kiedy niegrzeczne kolesiostwo zostaje poróżnione (ktoś zabił kogoś, a komuś to nie odpowiadało - życie). W praktyce sprawa ma się tak - główny bohater wisi przywiązany, a jego towarzysze-oprawcy nakręceni przez narkotyki i problemy psychiczne bawią się w najlepsze. Jeden uprawia seks z jego dziewczyną, drugi uprawia seks z nim samym. Co więcej, nie jest to seks bez miłości, bowiem oprawcy zakochują się w swoich ofiarach. Język jest wyjątkowo brutalny, akcja zupełnie popaprana, ale czytelna i klarowna. Książka kończy się bardzo szybko i zostawia niedosyt - chce się więcej i więcej i więcej.


________________________________________________________________________________


Dobra, a teraz jest sprawa:). Gdyby komuś udało się przypadkiem dorwać tłumaczenie którejkolwiek z pozostałych pozycji autora - (The Acid House, Marbou Stork Nightmares, Filth, Glue, Porno, Crime albo najnowsze - Skagboys) bardzo proszę o informację. Albo coś. Niedługo mam urodziny ;)).