niedziela, 18 maja 2014

Chwile jak fotografie - cz.1

Są takie momenty, które zostają w głowie na całe życie. Takie urywki, migawki, sekundy, fotografie. Chwile, które przywołują radość lub lęk. Chwile, którym towarzyszyły na tyle silne emocje, że ich obraz wrył się w pamięć na zawsze. Część pierwsza - dzieciństwo.




Piąte urodziny, 18 czerwca 1993 roku
"Duży pokój" w mieszkaniu przy Rynku Kościuszki. W pokoju obok śpi trzymiesięczna siostra. W dużym pokoju zastawiony stół, bo zgodnie ze zwyczajem rodziców, na urodziny dzieci zapraszało się wujków i ciotki, którzy przywozili prezenty. To by było na tyle z ich zainteresowania mną - kilkuletnią jubilatką, która ciągle, na litość boską, zawracała głowę. "Zjadłaś to idź do swojego pokoju albo na podwórko, do dzieci" - mówiła matka. Frustracja we mnie rosła. To były moje piąte urodziny, a oni kazali mi iść do swojego pokoju. To było moje wielkie wydarzenie. Całą noc nie mogłam spać, a oni kazali mi iść z mojego urodzinowego przyjęcia. Ich - dorosłych, moich gości interesował tylko stół, telewizor, wódka, śledź, sałatka jarzynowa, pieczony kurczak, wódka, "a wszystko te czarne oczy" śpiewane po kolejnej wódce. Pamiętam moment, kiedy nie wytrzymałam - poszłam do swojego pokoju i wzięłam plażową piłkę. Wróciłam i z całą siłą pięciolatki rzuciłam nią prosto w sałatkę jarzynową, przewracając przy okazji butelkę z oranżadą. Wszyscy na mnie patrzyli, mama krzyczała, ciocia wycierała poplamioną sukienkę mówiąc, że jestem niegrzeczna. Ojciec zerwał się z krzesła i złapał mnie za ramię prowadząc do drugiego pokoju. Poszłam spać. Czułam się spełniona. Nie żałowałam.

Siostra, późny 1993 lub wczesny 1994
Chciałam mieć siostrę. Koniecznie siostrę! I koniecznie Kasię albo Justynkę. Mama wybrała Kasię. Kilkumiesięczna Kasia miała krzywe bioderka i chyba masę innych chorób, które nie pozwalały jej normalnie spać. Całymi nocami płakała. Płakała też w dzień. Dla mnie, pięciolatki, była to najbardziej męcząca istota na świecie. Niby siostra, ale co mi z niej. Nic tylko płacze i zabiera mi mamę. Wszystko się zmieniło pewnego popołudnia. Mała siostra Kasia jak zwykle płakała. Poprosiłam mamę, żeby położyła ją koło mnie na łóżku. Położyła. Mała Kasia złapała mój kciuk i za chwilę zasnęła. Leżałam tak nieruchomo mówiąc, żeby nikt nie przeszkadzał, bo moja siostrzyczka chce być tylko ze mną. Od tamtej pory przez wiele miesięcy zasypiała trzymając mnie za kciuk. A później, jak już nauczyła się mówić, mówiła na mnie "mała mama".

Sprzątamy podwórko, rok 1997 lub 1998, lato
Całą podwórkową ekipą postanowiliśmy wysprzątać i ogólnie "oporządzić" nasz plac zabaw. Wszyscy, zarówno ekipa najmłodszych kilkulatków, najstarszych nastolatków (tych od pestek i siedzenia na ławce) oraz my - dziewięcio-dwunastoletnie średniaki. Zaangażowaliśmy w to nawet naszych rodziców! Najstarsi podzielili role - maluchy zbierały pety, kocie kupy i szkło (tak, wiem), średniaki grabiły (grabkami z piaskownicy) trawniki i przebierały piasek w piaskownicy zostawiając tylko ten super, najstarsi oczywiście nadzorowali oraz wyrywali chwasty, w tym pokrzywy. Wieczorem, kiedy plac zabaw był taki, jaki chcieliśmy, nasi ojcowie przenieśli w lepsze miejsce drabinki, pomalowali je na wesołe kolory oraz zamontowali huśtawkę. To był nasz plac zabaw. Byliśmy dumni.

Domówka, rok 1999
Ona zawsze mi imponowała, była serio mega, pisałam zresztą o niej już tu. Zorganizowała pierwszą prawdziwą domówkę, na której byłam. Były tam dziewczyny ze szkoły i głośna muzyka. Jedna z nich chyba przyniosła piwo, ale bałam się je pić. Później jadłyśmy pizze i dzwoniłyśmy do chłopaków, którzy oczywiście przypadkiem pojawili się pod blokiem. Zbiegałyśmy do nich, oni biegali za nami, krzyczeli coś pod oknem. Czułam się dziwnie. Czułam się niekomfortowo. Nie, ja nigdy nie byłam nieśmiała. To nie tak, że nie uczestniczyłam w zabawie. Uczestniczyłam. Robiłam dobrą minę do złej gry, bo przecież wszyscy dobrze się bawiliśmy. 

Wakacje, lato 1998 albo 1999
Nigdy nie zazdrościłam dzieciakom tego, że mają babcie na wsi. Czego tu zazdrościć, skoro moja babcia mieszka dwa przystanki dalej i spędzam u niej każde lato. Ja i moje ukochane cioteczne rodzeństwo. Bawiliśmy się z tamtejszymi dzieciakami, a babcia praktycznie codziennie zabierała nas "na piasta" na duże place zabaw. Tamtego dnia huśtaliśmy się na poczwórnej huśtawce - dwie osoby z jednej strony, dwie z drugiej. Na cały głos śpiewaliśmy "hej sokoły". Babcia się mocno śmiała, a ludzie wyglądali przez okna. Byliśmy panami świata huśtając się tak głośno i tak wysoko. 

Sąsiadka, 2000 lub 2001 lub 2002
Sąsiadka spadła z konia, nikt nie wiedział czy z tego wyjdzie. Wyszła, ale była sparaliżowana. Sąsiad właśnie prowadził ją do domu. Nikt jej nie widział, wszyscy tylko słyszeli o tym, że jej stan jest niepokojący. Mama stanęła przy drzwiach i patrzyła przez judasza, żeby zobaczyć, jak ta nieszczęsna sąsiadka, prowadzona po klatce schodowej przez męża, wygląda. Wymieniłyśmy z siostrą porozumiewawcze spojrzenia - tak to jest ten czas. Z całym impetem otworzyłyśmy drzwi i ryknęłyśmy śmiechem. Mama zażenowana i wściekła próbowała się tłumaczyć "ojej, dziewczynki jak wy się bawicie, że aż drzwi się otworzyły". Sąsiad wiedział, że mama podglądała. Oberwało nam się szmatą. Było warto.