piątek, 29 kwietnia 2016

Łyżka dziegciu, zawód - matka

No siema. Dziś jestem sprzątaczką, kucharką, matką i właścicielką psa. Nie człowiekiem, nie kobieta, nie Beatką. Matką i właścicielką psa. I jeszcze dwie godziny temu myślałam - Boże, daj mi tamto życie, tamto tamto, kiedy narzekałam na nude, na brak czasu albo brak pieniędzy. Tamto sprzed dwóch lat. Daj mi je Boże.. na dziesięć minut.



No bo fajnie, fajnie jest z reguły. I łatwo i przyjemnie jest pisać o tym, jakie to wielkie szczęście jest. Bo jest. Ale czasem bywa tak, że po prostu wysiadam.

Jest piątek wieczorem. W tym tygodniu pomyliłam psa z dzieckiem z siedem razy, rozpłakałam się z dwanaście i dwa razy doprowadziłam do takiego stanu, że musiałam zamknąć się w łazience na parę minut, aby nikomu nie stała się krzywda. Spokojnie. Wszyscy żyją i mają się dobrze.

Oprócz matki.

Matka ma dość. Matka wysiada. Matka potrzebuje urlopu. Kryzys jak chu.

Wszystko się zmieniło. Wszystko jest nie tak. Impreza nie cieszy, bo kac niedziela bez możliwości spania do szesnastej jest największą karą za dwie godziny przyjemności. Kino? Kasy szkoda. Dobre żarcie? I tak ciężko z brzuchem po ciąży. Fajne ubranie? Ee.. to nigdy mnie nie bawiło. Co z tego życia zostało? No nie wiem co. Zupki i kupki, taka jest prawda. A poza nimi rehabilitacje, nastroje, konsultacje, szczepionki, marzenia i mrzonki.

Dość dość dość. Pieprzony świat. Blablabla...

Kryzys jak chu.

A tu nagle.. nagle ona, moja mała córeczka, pokazuje mi, co jest naprawdę nie tak. Co sprawia, że tak się czuje.

Robię kaszkę, kładę się koło niej, jak codziennie wieczorem podtrzymuję butelkę, a ona jak nigdy płacze. Płacz, krzyczy, kreci głową. Brakuje mi sił, AGATA BOŻE CO CI JEST. USPOKÓJ SIĘ, AM BEGIN JU.

Nie pomaga.
Płacze.

Zrezygnowana biorę ją na ręce i trzymam tak, jak się karmi malutkie niemowlaki. Trzymam ją tak, jak nie trzymałam pare dobrych miesięcy. Cisza. Wtula się coraz bliżej, coraz mocniej.. cisza. I karmię przyciśniętą do siebie tak mocno, mocno przyciśniętą, przytuloną. W 3 sekundy się uspokaja, pije, usypia. Nie umiem jej odłożyć, leży sobie na mnie jeszcze długo.

Ona potrzebowała mamy. Po prostu. Chciała być blisko nieobecnej myślami mamy.

Nie kaszki, nie kupki, nie zupki. Zapomniałam się w tym wszystkim. Zapomniałam co jest ważne. Mechaniczne działanie, kiedy mi się to zrobiło? Przytulanie check, karmienie check, przebranie check, zabawa check.

Ona ma tylko siedem miesięcy. Zapomniałam że moja córeczka to malutka kruszynka, taka sama kruszynka, jaką była pół roku temu. Zapomniałam, że nic się nie zmieniło.

Nie chce tamtego życia. Nie chce go nawet na chwile.